Kuchenny blat. Słońce podświetla kielichy żonkili, o których najpiękniej na świecie pisał Wordsworth - napisał ten słynny żonkilowy wiersz po przechadzce ze swoją siostrą Dorothy, a wędrowali wokoło Glencoyne Bay.
Dzisiaj myślę o Dorocie Wordsworth.
Też była poetką, autorką dzienników i pisarką. Jedyną córką Johna Wordswortha i Ann Cookson. Miała dziesięć lat, gdy umarła matka i wysłano malutką Doro do szkoły z internatem. Dwa lata później umiera ojciec. Krewnym podrzucono Dorotę i chłopców jak niechciane paczki.Ale wyjdą na ludzi, wszyscy. Dwaj starsi bracia Richard i William zostaną kolejno prawnikiem i sławnym poetą. Młodszy John tylko ostatecznie umrze na morzu, a najmłodszy Christopher zostanie rektorem Trinity College w Cambridge.
Dorotę będzie wychowywać ciotka, oraz wuj, skądinąd nauczyciel synów króla Jerzego.
Tak sobie myślę, patrząc na żonkile, że Dorota powinna zostać w wierszu brata, w końcu to jej zawdzięczamy opis tego spaceru. Mieszkała z bratem. Nigdy nie wyszła za mąż. Potem ciężko zachorowała, 20 lat William będzie się nią opiekował, a gdy on umrze, leżącej stareńkiej Doroty nie opuści żona Williama, Mary.
Byli dobrymi ludźmi, wszyscy.
A jednak smutno, że w wierszu o żonkilach William będzie szedł brzegiem jeziora sam...
Zobaczcie:
Fragment z dziennika Dorothy:
When we were in the woods beyond Gowbarrow Park we saw a few daffodils close to the water-side. We fancied that the sea had floated the seeds ashore, and that the little colony had so sprung up. But as we went along there were more and yet more; and at last, under the boughs of the trees, we saw that there was a long belt of them along the shore, about the breadth of a country turnpike road. I never saw daffodils so beautiful. They grew among the mossy stones about and above them; some rested their heads upon these stones, as on a pillow, for weariness; and the rest tossed and reeled and danced, and seemed as if they verily laughed with the wind, that blew upon them over the lake; they looked so gay, ever glancing, ever changing. This wind blew directly over the lake to them. There was here and there a little knot, and a few stragglers higher up; but they were so few as not to disturb the simplicity, unity, and life of that one busy highway. We rested again and again.
I w tłumaczeniu:
Kiedy byliśmy w lesie za Gowbarrow Park, zobaczyliśmy kilka żonkili blisko brzegu. Wydawało nam się, że morze wyrzuciło nasiona na brzeg i że w ten sposób ta mała kolonia wyrosła. Ale kiedy szliśmy dalej, było ich coraz więcej; i wreszcie, pod gałęziami drzew zobaczyliśmy, że wzdłuż brzegu ciągnie się ich długi pas, o szerokości wiejskiej drogi dojazdowej. Nigdy nie widziałam tak pięknych żonkili. Rosły wśród omszałych kamieni wokół nich i nad nimi; niektóre opierały złote głowy na tych kamieniach, jak na poduszce, ze zmęczenia; a reszta tańczyła, i wydawało się, że naprawdę śmiały się z wiatrem, który wiał nad nimi nad jeziorem; wyglądały tak wesoło, ciągle się poruszając, ciągle zmieniając! Wiatr wiał prosto nad jezioro. Tu i ówdzie była mała grupka kwiatów i kilku maruderów wyżej; ale było ich tak mało, że nie zakłócały prostoty, jedności i życia tej jednej ruchliwej, kwietnej autostrady . Oddychaliśmy tym pięknem, odpoczywając, raz po raz.
Ale w wierszu William Dorotę usunął, i napisał to piękne zdanie - wędrowałem samotny jak chmura. Może wewnątrz siebie naprawdę był sam, a może - ta zdolność poetów- uznał, że bez Doroty żonkile będą wyglądać lepiej, i jego przemyślenia, i cały wiersz? Egoizm poezji. Zemsta ręki śmiertelnej. Napisane prawo.
Tak czy inaczej, z wiersza o żonkilach siostra poety znikła. A przecież i ona potrafiła widzieć te żonkile naprawdę mocno, głęboko i równie pieknie, co sławny brat. Wspomnijmy dzisiaj Dorotę Worsworth.
A tak wyglądają moje żonkile:
A tu błękity, w saloniku.
I błękity na dworze. Domalowałam niebieskiej ławce róże:
A tu błękity na ugorku. Dzień, dwa i buchnie ałyczkowe hanami.
I na koniec wiersz Williama, bez Dorothy: za to w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka
Żonkile
Szedłem sam – obłok wolnym lotem
Tak nieraz płynie długie chwile
–
Gdy nagle oczy olśnił złotem
Rozmigotany tłum: żonkile!
Wprawiał je w taniec wiatr – od skraju
Jeziora po zarośla gaju.
Gęste jak gwiazd gromada skrząca,
Jak Mleczna Droga poprzez mroki,
Pasmem ciągnącym się bez końca
Obramowały brzeg zatoki;
Dziesięć tysięcy aż po kraniec
Widzenia – jeden wspólny taniec!
Fale tańczyły też; lecz złoty
Blask płatków bił żywością wszystko;
Czy splami serce cień zgryzoty,
Gdy takie ma się towarzystwo?
Patrzyłem więc – nieświadom, ile
Bogactwa wchłonę w jedną chwilę:
Bo często dziś, gdy na wznak leżę
W błogim sam na sam z własną myślą,
Znów gwiazdozbiory kwiatów świeże
Ku oczom duszy blask swój wyślą
I serca znów cień trosk nie plami,
Gdy tańczy, tańczy z żonkilami
Piękne żonkile, piękny wiersz i ciepło mi na sercu, gdy widzę wiosnę w wanience. I to na TYM kredensie! :)
OdpowiedzUsuńIdealnie pasuje, wanienka jest przepiekna:) az żal na mydło uzywać :)
Usuń